21 maj 2025, śr.

Życie przed Nową Hutą – chłopska codzienność, której nie znamy

Zanim pojawiła się Nowa Huta, zanim ktoś w ogóle pomyślał o budowie socrealistycznego miasta idealnego, te ziemie były ciche, spokojne i pełne historii. Nie było szerokich arterii, równo wytyczonych alei ani gęsto rozmieszczonych osiedli. Były za to wsie, pola, zagajniki i rozrzucone po krajobrazie drewniane chaty. Tereny dzisiejszej Nowej Huty miały już swoją tożsamość na długo przed tym, jak wkroczyły tu ekipy budowlane z łopatami i wielką wizją.

W czasach średniowiecza w tym rejonie funkcjonowały wsie, których historia sięga nawet XIII wieku. Bieńczyce, Mogiła, Pleszów czy Krzesławice – to nazwy, które przetrwały do dziś, ale wtedy oznaczały coś zupełnie innego. Życie toczyło się tutaj zgodnie z rytmem natury i kościelnego dzwonu. Mieszkańcy byli rolnikami, młynarzami, rzemieślnikami. Uprawiali ziemię, hodowali bydło, handlowali na okolicznych targach i modlili się w niewielkich drewnianych kościołach, których zapach żywicy mieszał się z dymem palenisk.

Najważniejszym ośrodkiem duchowym tych terenów była bez wątpienia Mogiła, gdzie już w 1222 roku książę Leszek Biały sprowadził cystersów. Klasztor, który zbudowali, stał się centrum religijnym i gospodarczym. To właśnie cystersi mieli ogromny wpływ na rozwój rolnictwa w tym regionie. Nie tylko uprawiali ziemię i zakładali stawy rybne, ale też budowali drogi i wprowadzali nowe technologie. Ich umiejętności były na tyle imponujące, że ich ceglane budowle przetrwały do dzisiaj, stanowiąc niemych świadków dawnych czasów.

Równocześnie, nieco dalej na wschód, rozwijał się Pleszów – wieś królewska, odnotowana już w 1270 roku. Był to teren o sporym znaczeniu strategicznym. Przez jego okolice przebiegał trakt handlowy łączący Kraków z Rusią. Przez stulecia przejeżdżały tędy kupieckie wozy, zajeżdżały karawany, a w gospodach snuto opowieści o dalekich krainach i bogactwach do zdobycia.

Wieki mijały, ludzie rodzi się i umierali, przychodziły wojny, zarazy i pożary, a życie toczyło się dalej. Nikt wtedy nawet nie przypuszczał, że pewnego dnia na tych polach wyrośnie miasto – betonowy kolos, w którym socjalizm będzie próbował stworzyć nowego człowieka. Ale to dopiero miało nadejść. W tamtych czasach Nowa Huta istniała tylko jako zbiór mniejszych osad, cichej codzienności ludzi, którzy dbali o swoje plony, stawiali chałupy z drewna i mówili sobie dobranoc przy świetle oliwnych lamp.


Chłopska chata – daleka od sielanki

Nie dajcie się zwieść idyllycznej wsi z czasów średniowiecza. Ta wizja została stworzona przez ówczesnych artystów. Rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej.

Nie dajcie się zwieść skansenowej estetyce. Drewniane domki, bielone wapnem ściany, stylowe ganki i kwietne ogródki – to bardziej romantyczna wizja chłopskiej chaty niż jej historyczna rzeczywistość. Chłopi pańszczyźniani, żyjący na terenach obecnej Nowej Huty przed epoką industrializacji, mieszkali w warunkach, które dziś byłyby uznane za skrajnie trudne, jeśli nie wręcz nieludzkie.

Przeciętna wiejska chata w XVI-XVIII wieku to nie był schludny dom z muzealnych ekspozycji, lecz lepiona z gliny, drewniana buda, często pozbawiona nawet komina. Ogień palono na klepisku, a dym snuł się po całym wnętrzu, wydostając się przez szpary w dachu lub dziury w ścianach. Efekt? Wieczne zadymienie, które wciskało się w ubrania, włosy, a przede wszystkim płuca mieszkańców. Choroby dróg oddechowych były wśród chłopstwa na porządku dziennym.

Podłoga? Najczęściej ziemna, ubita i pełna nierówności. Wilgoć? Wszechobecna. Latem kurz i błoto, zimą przymarznięta kałuża we własnym domu. We wnętrzu panował ciasny tłok – w jednej izbie, nieraz o powierzchni kilku metrów kwadratowych, gnieździła się cała rodzina, czasem wraz ze zwierzętami. Wspólne spanie na jednym posłaniu, często na słomie, to była codzienność.

Przez większą część roku chata cuchnęła. Nie tylko dymem z paleniska, ale i gnijącą słomą, mokrymi ubraniami oraz odchodami zwierząt, które trzymano w izbie, aby nie zamarzły lub nie padły łupem złodziei. W skrajnych przypadkach rodziny były zmuszone dzielić swoje miejsce do życia z krową lub kozłem. Nie z wyboru – po prostu tak było łatwiej przetrwać.

A jednak, w tych prymitywnych warunkach chłopi musieli nie tylko żyć, ale i pracować, wychowywać dzieci, gotować i odpoczywać. Ich życie było podporządkowane cyklowi pór roku i obowiązkowi odrabiania pańszczyzny. Żyli skromnie, ale w swojej społeczności znajdowali siłę do przetrwania.

To, co dziś idealizujemy w skansenach, jest jedynie cieniem surowej rzeczywistości dawnych chłopów. Prawdziwa wieś, ta sprzed epoki oświecenia, to nie była malownicza chatka z okiennicami, ale lepione z gliny i drewna schronienie, w którym przeżycie kolejnej zimy było nie lada wyczynem.

Pańszczyzna to słowo, które w polskiej historii budzi emocje i przypomina o czasach, w których chłopi byli zniewoleni we własnych wsiach, przywiązani do ziemi i swojego pana. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że przez setki lat przeciętny chłop w ciągu całego swojego życia nie oddalał się dalej niż 25 kilometrów od miejsca, w którym się urodził. Ich świat kończył się na granicach wsi, a każda próba ucieczki mogła skończyć się karą cielesną lub nawet śmiercią.

Pańszczyzna czyli inaczej mówiąc niewolnictwo

System pańszczyźniany był w istocie formą niewolnictwa, choć w nieco innej, feudalnej odsłonie. Chłopi nie mieli prawa do swobodnego opuszczania swojej ziemi, nie mogli decydować o swoim losie, byli w pełni zależni od dziedzica, który mógł im odebrać grunt, zabronić opuszczania wsi, a nawet decydować o ich przyszłości. W czasach największego wyzysku, gdy I Rzeczpospolita chyliła się ku upadkowi, pańszczyzna sięgała nawet dziewięciu dni pracy w tygodniu – co oczywiście oznaczało, że chłopi musieli pracować nie tylko w dzień, ale i w nocy​.

Chłopi byli traktowani jak własność szlachty – jeśli nie spełniali wymagań pana, byli karani, wyrzucani z domostw i zastępowani bardziej uległymi rodzinami. Jak wspominał pamiętnikarz Walenty Kunysz, kto dobrze i na czas odrobił pańszczyznę, mógł gospodarować na swoim skrawku ziemi. Kto nie chciał pracować, temu dziedzic odbierał grunt i oddawał go innemu​.

Życie chłopów nie było sielanką, jaką czasem widzimy na romantycznych obrazach. Było to życie w biedzie, ciągłym strachu i całkowitym podporządkowaniu. Zdarzały się przypadki, w których głód wśród chłopstwa był tak wielki, że kiedy już ktoś mógł się najeść do syta, jego organizm, nieprzyzwyczajony do większych porcji jedzenia, odmawiał posłuszeństwa. W jednej z zapisanych historii pewien chłopiec, który całe życie chodził głodny, pewnego dnia dostał bochen chleba i zjadł go w całości – kilka godzin później zmarł w strasznych męczarniach​.

Przywiązanie do ziemi było tak silne, że nawet po zniesieniu pańszczyzny w XIX wieku chłopi nadal pozostawali mało mobilni. Po prostu nie znali innego świata i nawet gdy już mogli wyjechać, nie widzieli takiej potrzeby. Pokolenia życia w zamkniętym, wiejskim świecie sprawiły, że chłopstwo stało się najbardziej statyczną warstwą społeczeństwa. Nawet w czasach, gdy mieszczanie podróżowali, a szlachta bywała na sejmach i w salonach, chłop żył i umierał w tej samej wiosce, co jego przodkowie​.

Dopiero radykalne zmiany XIX wieku, industrializacja i migracje do miast sprawiły, że ta mentalność zaczęła się zmieniać. Zniesienie pańszczyzny dało chłopom nie tylko prawo do opuszczenia wsi, ale także możliwość decydowania o sobie. Choć warunki życia nadal były trudne, pojawiła się nadzieja na coś więcej – możliwość zarobku, własności, niezależności. Był to jednak długi proces, który trwał dekady. Przez większość swojej historii polska wieś była więzieniem, z którego nie było ucieczki.

Warunki życia w chłopskiej chacie

Oświetlenie w chłopskiej chacie było tak prymitywne, jak tylko można sobie wyobrazić. W czasach, gdy szlacheckie dwory rozbłyskały blaskiem świec i lamp oliwnych, chłopi skazani byli na ciemność i półmrok, który towarzyszył im przez większą część dnia. Gdy słońce zachodziło, życie w chacie zwalniało – nie tylko dlatego, że ludzie byli zmęczeni po całodziennym trudzie, ale również dlatego, że po prostu nie było czym oświetlić izby.

Najczęściej stosowanym sposobem na walkę z ciemnością była zwykła łuczywa – cienkie kawałki drewna, najczęściej sosnowego, nasączone żywicą, które po podpaleniu dawały nikłe światło. Nie było to jednak światło przyjazne – dymiące, migoczące, a przede wszystkim bardzo niebezpieczne. W wielu wsiach dochodziło do pożarów właśnie dlatego, że źle zabezpieczone łuczywo padało na słomianą podłogę lub snopki siana składowane w izbie. Niemniej jednak była to najtańsza i najłatwiej dostępna forma oświetlenia, więc nikt nie zastanawiał się nad jej wadami​.

Jedynym źródłem światła w chłopskiej chacie było łuczywo.

Nieco bardziej zaawansowane były kaganki – małe gliniane naczynia, w których umieszczano tłuszcz zwierzęcy, a w nim knot. Było to oświetlenie równie prymitywne, ale bardziej wydajne niż łuczywo. Problemem było jednak to, że spalany tłuszcz wydzielał intensywny, nieprzyjemny zapach. W bogatszych chłopskich domach można było spotkać także lampy oliwne, choć były one rzadkością – oliwa była towarem luksusowym, niedostępnym dla przeciętnego chłopa. Na wsiach częściej używano łoju z ubitych zwierząt, co sprawiało, że domy cuchnęły spalonym tłuszczem​.

Kiedy mowa o oświetleniu, nie można zapominać o jednym istotnym szczególe – oknach. Dziś wydaje nam się oczywiste, że w każdym domu powinny znajdować się oszklone okna, ale dla chłopów przez setki lat szkło było dobrem niemal nieosiągalnym. W większości chat zamiast szyb w oknach umieszczano zwierzęce błony – najczęściej były to cienkie membrany ze świńskich pęcherzy lub rybie pęcherze pławne, które przepuszczały odrobinę światła, ale nie dawały żadnej przezroczystości. Taki materiał był jednak kruchy i łatwo się niszczył, dlatego często zamiast niego stosowano szczelnie upchane słomą otwory okienne, które zimą dodatkowo obkładano mchem, aby zatrzymać ciepło wewnątrz chaty​.

Bogatsi gospodarze mogli pozwolić sobie na okna z pergaminu, czyli cienkich, specjalnie przygotowanych skór zwierzęcych, które były o wiele trwalsze niż pęcherze, ale wciąż nie dawały przejrzystości. Dopiero w XVIII i XIX wieku zaczęto stosować w wiejskich chatach prawdziwe szyby, choć nawet wtedy było to rozwiązanie spotykane tylko w najzamożniejszych gospodarstwach.

Brak naturalnego światła i kiepskie metody oświetlenia sprawiały, że życie w chłopskiej chacie było pełne mroku. Długie, zimowe wieczory spędzano przy dogasającym ogniu, opowiadając sobie historie, śpiewając pieśni lub po prostu siedząc w ciszy. Nie było tu miejsca na czytanie książek – zresztą, i tak niewielu chłopów potrafiło czytać. Światło było luksusem, który przez wieki pozostawał dla chłopstwa niedostępny.

Impulsem do napisania tego artykułu była ksiązka mojego ulubionego historyka – Kamila Janickiego.

​Książka „Życie w chłopskiej chacie” autorstwa Kamila Janickiego to fascynująca podróż w głąb codzienności polskiej wsi sprzed wieków. Autor, znany z umiejętności ożywiania historii, tym razem skupia się na szczegółowym przedstawieniu realiów życia chłopów. Dzięki bogatym opisom, opartym na licznych źródłach, czytelnik może niemal poczuć atmosferę dawnych chat, zrozumieć trudności i radości, z jakimi mierzyli się nasi przodkowie. Książka jest bogato ilustrowana, co dodatkowo ułatwia wyobrażenie sobie opisywanych scen.​
Książkę zakupicie na empik.com

Zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję, by lepiej zrozumieć historię i codzienność polskiej wsi.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *