No to zapraszam na kawalątek o tych pięciu „nowohuckich państewkach”, jak to mój znajomy powiedział – na własną odpowiedzialność, rzecz jasna. Bo proszę Państwa, w tej Nowej Hucie to nie tylko betony i socjalistyczne sny o równości, jak niektórzy sobie wyobrażają, ale przede wszystkim ściera się tu pięć dzielnicowych republik. I choć każda to jakby palec w jednej rękawicy, każda niby patrzy w tę samą stronę, to się czasem okrutnie różnią i drą koty.
Znajomy mój, dajmy mu na imię Romek – człowiek to, powiedzmy, zasiedziały w okolicach Placu Centralnego, człowiek, któremu gdyby tylko dać możliwość, to by obwołał dzielnicę XVIII stolicą świata, nie Nowej Huty. Z Romkiem znamy się lata, a przez te lata wiedliśmy niejedną rozmowę, zwłaszcza na temat tych nowohuckich „granic administracyjnych”, które jak on to mówi, „są święte jak pole kapusty po ojcu”.

Otóż Romek powiada zawsze, że „Nowa Huta to tylko dzielnica XVIII”. Mówi to tak stanowczo, że człowiekowi aż dech zapiera, no bo jak to, proszę Państwa, ta cała „Nowa Huta”, o której świat już czytał w książkach, miała się zamknąć w tej jednej dzielnicy, ledwo zipiącej przy Placu Centralnym? No coś podobnego! „A Bieńczyce?” – pytam go – „A Mistrzejowice, Czyżyny i te Wzgórza Krzesławickie, co je widać przy pogodnym dniu? To co, według ciebie jakiś autonomiczny mikrokosmos?” Romek tylko pokręcił głową i z takim przekąsem mówi, że „to rozrosty Huty, a nie Nowa Huta”.
„Co za herezje!” – myślę sobie – ale daję mu mówić, bo Romek wciąga się w temat jak mało kto i to z zapałem godnym przedwojennego agitatora. „Nowa Huta” – wygłasza z dumą – „to nasz Plac Centralny i okolice, z Aleją Róż, Teatrem Ludowym i tą całą Małą Akademią”. Zadaje mi wtedy pytanie, jakby z wyzwaniem w głosie: „No i po co nam te Bieńczyce?” A ja się z miejsca śmieję, bo człowiekowi aż szkoda, że tenże Romek nie rozumie wielkiej harmonii nowohuckiego organizmu. Jakby przecież z tej jednej komórki naokoło Placu Centralnego nie mogły wyrosnąć dalsze, nie mniej istotne dzielnice. Bo tu Nowa Huta to właśnie ten wielki żywy organizm, który obejmuje każdą z pięciu dzielnic jak własne dziecko.
I pozwólcie, że Was, moi Drodzy, tu wtajemniczę, jak to z tymi dzielnicami było. Bo Nowa Huta to przecież najpierw był pomysł, by dać ludziom miejsce do życia – z wielkimi blokami, socjalistycznym planem i kolektywnym spojrzeniem na przyszłość. A że tych ludzi potem przybyło więcej, to proszę bardzo: pączkowały i Bieńczyce, i Czyżyny, a w końcu te nasze wzgórza z Krzesławic też się dołączyły. I w tym wszystkim to nie jakieś „osobne ustroje”, jak się niektórzy uparli uważać. To niby autonomiczne, ale jednocześnie jednorodne części całości, rozgałęzienia tego samego drzewa. To prawie jak w Warszawie – Bemowo, Wola, Żoliborz – też różne, ale jeden główny pień.
Wracam do Romka i mówię: „Słuchaj, Huta to jeden organizm, dzielnice to tylko różne organy. A że czasem któraś ręka, noga albo łokieć zachowują się, jakby były ważniejsze, to się nie dziwię. Ale czy ręka powie nodze: „Nie potrzebuję cię?” Romek macha ręką, jakby chciał mnie odprawić, a ja tłumaczę dalej: „Zobacz, te Wzgórza Krzesławickie, jak je natura w pogodne dni odkrywa – patrzą na nas z góry, i cicho się śmieją. A Czyżyny z tym wielkim pasem startowym? No mój drogi, czymże byśmy byli, gdyby nie ten horyzont na wschód, co to tylko latawce można puszczać!” Romek milknie, jakby nieco zbity z tropu, a ja z nieukrywaną przyjemnością patrzę, jak ten nasz „patriotyzm lokalny” trochę go przyhamował.
I tak sobie myślę, że cała ta Nowa Huta to jeden wielki fenomen: dzielnic jest pięć, a każda niby inna, a wszystkie razem i tak spójne jak kawał ciasta. To nie jest zwykłe sąsiedztwo. To organizm, którego przegapić nie można. Więc Romek siedzi przy Placu Centralnym, wygłasza swoje „centralne” opinie, a my wiemy swoje – że prawdziwy Hucianin czuje przynależność do całości tej mozaiki. Tu nie ma małej Nowej Huty, a za to jest miejsce dla każdego – od „krzesławickiego łazęgi” aż po bywalca parków i skwerków przy naszym placu.
Ot, taka ta nasza Huta – pięć dzielnic, jedna całość, i historia jak żadna inna.