Pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku Kościół katolicki w Polsce Ludowej znajdował się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Po tzw. odwilży październikowej 1956 roku, kiedy to obiecano częściową liberalizację życia politycznego i kulturalnego, władze komunistyczne nadal postrzegały instytucję Kościoła jako potencjalne źródło oporu wobec ideologii socjalistycznej. W całym kraju nasilono działania propagandowe i administracyjne zmierzające do ograniczenia wpływów duchowieństwa oraz wiernych. Kościoły były poddawane ścisłej kontroli, zastraszano księży, odmawiano wydawania zgód na budowę nowych świątyń, a instytucje państwowe prowadziły akcje agitacyjne ukazujące katolicyzm jako relikt feudalny niepasujący do nowego porządku społecznego. W wydarzeniach które miały miejsce 26 kwietnia 1960 roku uczestniczyli moi dziadkowie. Dlatego ta historia jest też częścią mnie.

17 marca 1957 roku na skrzyżowaniu ulic Karola Marksa i Władimira Majakowskiego zgromadziły się tłumy wiernych z całej Nowej Huty. Według wspomnień mojej babci, ludzie przybywali już od wczesnych godzin porannych, często pokonując pieszo kilka kilometrów. Na czele procesji kroczył ksiądz prałat Stanisław Czartoryski, a za nim grupa mieszkańców Bieńczyc niosąca krzyż wykonany przez miejscowego stolarza Jana Biernacika.
Krzyż początkowo ustawiono bardziej w głębi placu, lecz wraz z rozpoczęciem prac ziemnych pod przyszły kościół został przybliżony do ulicy, by stać się widocznym punktem spotkania. Uroczystą mszę świętą celebrował arcybiskup krakowski Eugeniusz Baziak. W barwnej procesji szły dzieci, młodzież w strojach ludowych oraz księża i parafianie, a całość uświetniła orkiestra Huty im. Lenina – niezwykły znak, że nawet instytucje państwowe nie ignorowały rangi wydarzenia.
Okna bloków przy Karola Marksa i Armii Czerwonej zostały przystrojone wstęgami i wieńcami, a wierni stojąc na placu wspólnie odśpiewali hymn „Boże, coś Polskę”. Pod koniec liturgii arcybiskup, a potem duchowni, tradycyjnie ucałowali drewniany znak Męki Pańskiej. Administrator parafii bieńczyckiej, ks. Stanisław Kościelny, zwrócił się do zebranych słowami:
„Nałożyliśmy na swoje barki ten krzyż i będziemy go nieść aż do spełnienia naszych nadziei.”
Do tamtej pory w Nowej Hucie istniały jedynie świątynie na jej obrzeżach, co zmuszało mieszkańców do długich wędrówek. Umieszczenie krzyża w centrum dzielnicy dawało nadzieję, że wkrótce zostanie tam wzniesiony pierwszy nowohucki kościół.

Wydarzenie to było elementem szerszej propagandowej operacji władz PRL – transmisja z poświęcenia krzyża w Nowej Hucie miała stworzyć wrażenie trwałego „odwilżowego” otwarcia na religię i zachęcić wybitnych emigrantów do powrotu. W praktyce jednak październikowy entuzjazm szybko wygasł, a już w kwietniu 1960 r. ten sam plac stał się areną zbrojnych starć mieszkańców z milicją i ORMO, dowodząc, że walka o wolność sumienia trwa nadal.
14 października 1959 roku kuria krakowska, wówczas pod opieką biskupa Karola Wojtyły, otrzymała od miejskich władz pismo cofające wcześniejsze pozwolenie na budowę kościoła. Kilka tygodni później władze zamroziły konto Komitetu Budowy – zgromadzone tam prawie dwa miliony złotych wierni przeznaczyli na świątynię, a tymczasem środki te zostały bez słowa przekierowane na inne cele.
8 lutego 1960 roku oficjalnie rozwiązano wspomniany komitet, a pieniądze przesłano na Fundusz Budowy Szkół w ramach akcji „1000 szkół na Tysiąclecie Państwa Polskiego”. Teren wyznaczony pod nową świątynię przeznaczono pod budowę jednej z placówek oświatowych.

W połowie kwietnia 1960 roku proboszcz otrzymał polecenie usunięcia krzyża stojącego na placu przyszłej szkoły. 26 kwietnia, w samo południe, miejscowy komitet partyjny podjął decyzję o demontażu, a dwie godziny później rada dzielnicowa rozplanowała jej logistykę – bez informowania komitetu wojewódzkiego czy milicji.
Ranek 27 kwietnia przywitał Nową Hutę chłodem i śliskim brukiem po nocnym deszczu. O ósmej robotnicy zaczęli przesuwać prowizoryczną obręcz wokół krzyża i podkopywać ziemię. Choć na początku nikogo tam nie było, wieść o zamiarze usunięcia znaku wiary szybko przywołała setki mieszkańców. Zapłonęły świece, rozległy się pieśni, a w powietrzu unosił się dźwięk modlitw.
Służby zainstalowały wśród tłumu swoich tajniaków – robili zdjęcia z ukrycia i kredą zaznaczali najbardziej zaangażowanych. Gdy dotarła wiadomość o zbliżających się plutonach ZOMO, nie pospieszono się z wybiciem okien. Policjanci osłonili robotników, a po południu doszło do gwałtownych starć: naprzeciw tłumu wiernych stanęły armatki wodne, gaz łzawiący i pałki. Ludzie szukali schronienia w bramach, a zamieszki trwały aż do świtu następnego dnia. W ich trakcie aresztowano kilkaset osób, a wielu zostało pobitych – w tym około 150 trafiło do więzienia na Montelupich.
Rany zadane tamtej nocy długo nie sięiły się w pamięci: ponad 180 milicjantów odniosło obrażenia, a cywilnych poszkodowanych było znacznie więcej niż oficjalne raporty przyznawały. Władze nazwały to „chuligańskim wybrykiem”, ale dla nas był to akt desperackiej obrony prawa do wyznawania wiary i zachowania tożsamości.

Kilka dni później biskup Karol Wojtyła wezwał do spokoju, a władze zgodziły się pozostawić krzyż – już poza ogrodzeniem szkoły. Dopiero siedem lat później, w maju 1967 roku, pojawiła się zgoda na budowę kościoła w innym miejscu dzielnicy. Prace trwały dziesięć lat, a 15 maja 1977 roku – już jako kardynał – Wojtyła dokonał uroczystej konsekracji świątyni.
Nowa Huta – projektowana jako wzorcowe „miasto bez Boga” – ostatecznie zaprzeczyła założeniom swoich twórców. Zanim nawet stanęły huty i bloki, największym wyzwaniem dla komunistycznej władzy był przecież opozycyjny Kraków, a Nowa Huta miała go przytłoczyć swoją świecką, socjalistyczną wizją. Tyle że Nowa Huta przestała być zaplanowanym eksperymentem ateizmu i stała się jednym z najważniejszych ośrodków oporu wobec reżimu – miejscem, gdzie wiara i solidarność przemieniły się w prawdziwą wspólnotę niezłomnych.